niedziela, 29 maja 2011

"Cień wiatru" Carlos Ruiz Zafon

Carlos Ruiz Zafon to świetny hiszpański pisarz, a jedną z jego najpopularniejszych książek jest właśnie „Cień wiatru”. Powieść ta została przetłumaczona na 30 języków i wydana w 45 krajach.

Książkę tą chciałam przeczytać dość długo, a dopiero niedawno udało mi się po nią sięgnąć. Opowiada ona o pewnym chłopcu, który został zaprowadzony przez swojego ojca na cmentarz zapomnianych książek, a tam poproszony o wybranie jednej, która będzie mu towarzyszyła przez całe życie. Z niewiadomych przyczyn chłopiec z pośród tysięcy wspaniałych książek wybrał właśnie Cień wiatru-starą, zniszczoną powieść napisaną przez nieznanego nikomu pisarza. Chciał się nią zaopiekować, jednak to nie było takie łatwe jak myślał.

Potrzeba niemałej wyobraźni, aby wymyślić tak niesamowitą historię. Powieść jest zupełnie inna niż wszystkie, które dotychczas przeczytałam, przez co niesamowicie ciekawa.

Jedyne co mnie denerwowało w tej książce to to, że jest napisana bardzo małymi literami, w dodatku występują małe odstępy między znakami. Dla osoby mającej wadę wzroku lub dla której często w trakcie czytania bolą oczy jest to poważne utrudnienie. Lecz świadczy to o ogromnym talencie autora, jeżeli mimo tego książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie.

Poza takim nieprzyjemnym aspektem powieść wydana jest bardzo ładnie. Okładka interesująca, doskonale pasuje do całości. W dodatku w środku znajdują się zdjęcia Barcelony wykonane przez znanego fotografa. Umilają one jeszcze bardziej czas czytania książki.

Jest to bardzo interesująca powieść, o której można pisać bardzo dużo i to tylko dobre rzeczy. Jest niezwykła, wręcz magiczna. Nie jest to zbyt leciutki utwór, ale też nie jest ciężki. Wymaga od czytelnika przemyśleń, jednak spokojnie można ją sobie przeczytać ot tak, aby odpocząć, odstresować się od szkoły, pracy. Polecam ją wszystkim, jednak szczególnie ciut dojrzalszym czytelnikom, dojrzałym piętnasto- i szesnastolatką oraz starszym. Z pewnością przeczytam inne książki tego autora.

Moja ocena: 9,7/10

niedziela, 22 maja 2011

Seria Niefortunnych Zdarzeń Lemony Snicket

Czytaliście któryś z tomów Serii Niefortunnych Zdarzeń? Mam nadzieję, że tak, ponieważ ja właśnie kończę szósty i jak na razie nie zawiodłam się na żadnej z tych części.

Seria opowiada o trójce rodzeństwa: Wioletcie, Klausie i Słoneczku, którzy w swoim niezbyt długim życiu doświadczyli już wiele zmartwień i okrutności ludzkiej.

Wszystko zaczęło się od wielkiego pożaru domu. Rozpoczął się, kiedy dzieci wyszli na plażę. Niestety rodzice zostali w środku...

Po tym zdarzeniu dzieci zostały oddane pod opiekę niejakiego Hrabiego Olafa, jednak jemu nie zależało na ich dobru. Chciał tylko zagarnąć wielki majątek, jaki zostawili sierotom rodzice. Dążąc do swojego celu potrafił nawet narazić życie rodzeństwa i swoich współpracowników.

Po nieudanej próbie zagarnięcia majątku przez Hrabiego Olafa, dzieci zostały przeniesione do nowego opiekuna, a potem do następnego i następnego. Gdzie by się nie znajdowały, Olaf zawsze ich znajduje. Pojawia się doskonale przygotowany, zawsze zamaskowany tak, że nikt (oprócz oczywiście trójki sierot) nie jest w stanie go rozpoznać. Ponieważ opiekunowie nigdy im nie wierzą, że ten zazwyczaj miły pan tak naprawdę jest Hrabią Olafem, sami muszą obmyślać plan ucieczki przed prześladowcą i sami wcielać go w życie. Doskonale im to wychodzi, jednak nigdy nie udaje im się raz na zawsze go pozbyć.

Każdy z tomów Serii Niefortunnych Zdarzeń to doskonała lektura na pochmurny wieczór. Książki napisane są bardzo lekkim językiem, szybko się czytają. Jest to lektura wręcz banalna, jednak czyta się bardzo przyjemnie. Ponieważ została ona napisana z myślą o młodszych czytelnikach, nie wymaga od nas większego myślenia (jedynie przemyślenia nad ciężkim losem tych sierot). Polecam ją wszystkim: i dużym i małym. Naprawdę warto przeczytać chociaż jeden tom tej serii.

Moja ocena: 7/10

Na podstawie tych książek nakręcono również film. Tutaj kilka fotek:





sobota, 14 maja 2011

Postcrossing

Dzisiaj wyjątkowo nie będzie to post o książkach. Muszę się wam wyżalić, że w tym i w następnym tygodniu mam tyle nauki, że chyba wogóle nie sięgnę po żadne czytadło.

Jakiś czas temu na stronie lubimyczytac.pl przez przypadek natrafiłam na dyskusję dotyczącą postcrossingu. Bardzo mnie to zainteresowało, zwłaszcza że w dzieciństwie uwielbiałam zbierać kartki pocztowe. Ludzie mający konta na tej stronie wysyłają kartki do wylosowanych dla nich przez komputer osób. Jest to bardzo ciekawe, ponieważ możemy wysyłać i dostawać kartki z najróżniejszych krajów, nawet np. z Chin:). Sama od niedawna jestem tam zarejestrowana i nawet dostałam już swoje pierwsze kartki (z USA, Kanady i Łotwy). Polecam wszystkim, bardzo fajna zabawa. Jak jest z wami? Próbowaliście już pobawić się w postcrossing?

Tutaj zamieszczam adres strony:
link

A tutaj link do dyskusji na temat postcrossingu na stronie lubimyczytac.pl:
link

niedziela, 8 maja 2011

"Poślubić Buddę" Wei Hui




Pewnego razu mój tata wrócił z biblioteki z książką „Szanghajska kochanka” Wei Hui. Bardzo mnie ona zaciekawiła, zwłaszcza, gdy przeczytałam na okładce, że została ona zakazana w Chinach. Wiadomo, zakazany owoc zawsze najlepiej smakuje, więc wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Podbierałam ją tacie, gdy ten był w pracy. Po kilku dniach była już przeczytana.

„Szanghajska kochanka” spodobała mi się, dlatego gdy podczas wizyty w bibliotece zobaczyłam na jednej z półek jej kontynuację pt. „Poślubić Buddę”, nie musiałam już zastanawiać się co wypożyczyć.

Niestety dosyć często (ale nie zawsze!) to, czy przeczytam daną książkę zależy od jej okładki. W tym przypadku z pewnością tak nie było. Okładka książki „Poślubić Buddę” jest moim zdaniem beznadziejna. Widnieje na niej zdjęcie dziewczyny wyglądającej jakby pijana znajdowała się na jakiejś pierwszej lepszej dyskotece, a treść tej książki mimo wszystko aż taka pusta nie jest.

Jednak oprócz tego, że autorka tej książki była mi już znana od całkiem dobrej strony, było jeszcze coś, co spowodowało, że przeczytałam tą książkę. Był to jej tytuł. Nie wiem dlaczego, ale według mnie skrywał w sobie jakąś tajemnicę.

Porównując obie książki, to „Szanghajska kochanka” bardziej mi się podobała. Bardziej mnie ta część wciągnęła, ale jest coś jeszcze, co uzasadnia mój wybór. W „Szanghajskiej kochance” bardzo przypadła mi do gustu postać Tiantian’a i od początku bardzo kibicowałam mu w związku z Coco. Tutaj sytuacja była zupełnie inna. Na początku nie przepadałam za żadnym z adoratorów głównej bohaterki. Tak więc nie wiedziałam za bardzo któremu kibicować:), przez co książka miejscami mnie nudziła. Później jednak przypadł mi do gustu Muju. Myślę jednak, że są to już bardzo indywidualne przekonania.

Bardzo podoba mi się styl pisania autorki. Jest dość lekki, co sprawia, że książka szybko i z przyjemnością się czyta. Bardzo zdziwiło mnie jednak jej zakończenie. Nie będę pisać dlaczego, ponieważ nie chciałabym nic sugerować osobą, które nie przeczytały książki.

Chociaż nie jest to rewelacyjna książka, bardzo cieszę się, że ją przeczytałam i poznałam dalsze losy Coco.

Na koniec muszę zaznaczyć, że recenzja została napisana zaraz po przeczytaniu książki, więc opinia na jej temat została wydana bardzo „na świeżo”.

Moja ocena: 7/10.

sobota, 7 maja 2011

Witam:)

Witam wszystkich na moim blogu. Będzie on poświęcony przeczytanym prze ze mnie książką i tym, które chciałabym przeczytać. Do większości z nich będę zamieszczać moje opinie, recenzje itp., zachęcać was do ich przeczytania lub wręcz przeciwnie odradzać marnowania przy nich czasu. Następny post (na temat czytanej właśnie książki "Poślubić Buddę") już wkrótce:).